Strona główna Nasze opowiadania
Co się wydarzyło?
Wpisany przez Karolina, Lublin   
niedziela, 04 stycznia 2015 21:58
Jedna z trzech nagrodzonych prac w konkursie zorganizowanym przez TVP autorstwa naszej Fanklubowiczki.
Uczestnicy konkursu mieli za zadanie opisać losy jednego z bohaterów serialu między czasem akcji IV serii a wybuchem powstania.

Połowa lipca '44 roku. Zapowiedź powstańczego zrywu unosiła się nad Warszawą jak gęsta mgła. Krawiec z dumą patrzył na młodych ludzi oczekujących ze zniecierpliwieniem rozpoczęcia walk. Udział w powstaniu jednego młodzieńca szczególnie nie dawał mu spokoju...

Praga. Podwórze, kamienica, znajomy adres. Stukanie do drzwi. Krawiec szybko przeszedł do pokoju, w którym niedawno ukrył swojego syna. Kamil z dumą oznajmił ojcu, że zamierza wziąć udział w powstaniu. W podziemiu aż wrzało na jego temat. A chłopak jest pewny, że sobie poradzi! Major z rosnącym sercem słuchał deklaracji syna. Odrzekł jednak, że decyzję o jego walce musi podjąć wspólnie z jego matką-Haliną Krawicz, uciekinierką z obozu ukrywającą się pod Warszawą.

Wyruszył następnego dnia, dotarł bez trudu. Po chwili ciszy, która dla Krawiczów była najdoskonalszą rozmową, major opowiedział żonie o sytuacji w mieście, o przygotowaniach do zrywu, o zapale Kamila... Z każdym słowem jego zaangażowanie, by wciągnąć syna do powstania było większe. Kobieta wysłuchała go ze łzami w oczach.
-Nie zgadzam się! Rozumiesz?!
-Halina, to nie potrwa długo! Kilka dni! Każdy będzie na wagę złota..!-Krawiec, chociaż sam miał wątpliwości, usilnie próbował przeciągnąć rację na swoją stronę.
-Ty słyszysz, co mówisz?! Kamil to twoje dziecko, a nie żołnierz!!!-kobieta rzuciła się do męża, ściskając kawałek jego koszuli-On nie pójdzie do żadnego powstania! Mało ci? Szucha, Pawiak, obóz..!-bezradnie wypuściła z dłoni skrawek materiału, kryjąc twarz w dłoniach...
Krawiec objął ją odruchowo, a wychodząc po chwili, rzucił chłodno i zdecydowanie:
-Kamil nigdzie nie pójdzie.

Powrót do Warszawy nie przebiegł tak bezproblemowo, jak życzyłby sobie Krawiec. Nie dość, że stawiając każdy krok, major zastanawiał się, czy nie złamie danego słowa, to na opustoszałej drodze natknął się na patrol żandarmerii, który od razu rozpoznał w nim oficera podziemia. W takim wypadku nie pozostawało nic innego jak ciche pozbycie się "ogona".
Broń, którą po dwóch Niemcach "przygarnął" Krawiec, była ostatecznym potwierdzeniem, że Kamil będzie walczył w powstaniu.

Dwa dni później Krawiec nadał wiadomość, że chce spotkać się z synem. Chłopak zjawił się punktualnie. Usiedli na jednej z ławek.
-Masz. - ojciec podsunął mu pudełko czekoladek.
-Cukierki!-oczy Kamila zaświeciły się na myśl o słodkim wieczorku.
-Nie do końca...-odpowiedział Krawiec z lekkim uśmiechem.
Kamil delikatnie rozchylił pudełko...
Pistolet! Nie wierzył własnym oczom! Ojciec dał mu broń! Mógł walczyć w powstaniu! Nie było innej możliwości!
Zerwał się z ławki i ruszył, uśmiechem i radością w oczach wyrażając wdzięczność i podziw dla ojca. Krawiec rozejrzał się pośpiesznie.
-Kamil!-zakrzyknął i wartkim krokiem podszedł do syna-Uważaj na siebie...-z ciężkim sercem kończąc zdanie-...matka nie wie...
-Ma się rozumieć, panie majorze!-chłopak dyskretnie zasalutował ojcu, nie kryjąc swojego zadowolenia.

"Będzie dobrze. Takich śmierć nie rusza..."-pomyślał Krawiec, idąc w swoją stronę.

 
Losy Leny podczas Powstania Warszawskiego .
Wpisany przez Kasia, Świecie   
niedziela, 30 listopada 2014 21:42

31 lipiec 1944

Od paru godzin jestem już w domu. Razem z moim Jankiem i Romkiem. Ostatnie miesiące były dla mnie straszne. Najpierw aresztowali Janka, a potem mnie. Na domiar złego jeszcze mały Jasio pchał się mocno na świat. Strasznie się o niego bałam. Gestapowcy grozili mi, że go zabiorą jeżeli nie zacznę "sypać" chłopaków. Na szczęście tak się nie stało. Tydzień temu Janek napisał do mnie gryps, w którym mówił, że wykupił mnie i Jasia z Pawiaka. Byłam taka szczęśliwa, już nie mogłam się doczekać tego dnia. Na pożegnanie dostałam jeszcze kilka kopniaków, ale to nie miało znaczenia. Gdy wyszłam z budynku więzienia na drugiej stronie ulicy stali już Janek i Romek. Gdy do nich podeszłam uściskom nie było końca. Dziwne, że małe dziecko może przysporzyć mężczyzną taką uciechę. Mój mąż nie mógł oderwać się od Jasia. Chciał wszystko przy nim robić pod pretekstem żebym ja mogła odpocząć ale myślę, że powód był całkiem inny. Mały chyba też od razu wyczuł, że jest już bezpieczny. Gdy Janek trzymał go na rękach ani razu nie zapłakał.

Teraz go usypia, a ja mam trochę czasu dla siebie. Zaczęłam czytać swój pamiętnik od początku. Dziwne, bo w tym roku to jest mój pierwszy wpis. Mam nadzieję, że nie ostatni. Ostatnio dużo się mówi o wybuchu powstania. Janek mówi, że to jest bardzo duża szansa dla Warszawy, ale ja mam nadzieję, że uda mi się przeżyć jeszcze kilka dni w spokoju?

5 sierpień 1944

Już od 5 dni trwa powstanie. Janek mówił, że to kwestia kilku godzin, jednak to trwa już 5 dni!

Od wybuchu Janek i Romek byli tylko raz w domu. Strasznie się o nich martwię. Ale o siebie też. Chociaż może nie tyle o siebie co o Jasia. Co on zrobi gdy mnie zabraknie? Przecież on nie przeżyje beze mnie nawet jednego dnia. Staram się żyć w miarę normalnie, jeżeli można żyć normalnie podczas powstania. W ostatnich dniach Niemcy bombardują Warszawę. Moja kamienica jeszcze stoi, ale nie wiem ile jeszcze czasu będziemy mieli dach nad głową.

20 sierpień 1944

3 dni temu zaczęły się bombardowania w mojej dzielnicy. Wszyscy przeszliśmy do schronu. Jest tu nas chyba z 20. W tym 4 małych dzieci, które nie rozumieją co się dzieje. Ciągle płaczą i krzyczą. Mój Jasio o dziwo jest w miarę spokojny. Nie płacze bardzo często. Chce się bawić. A ja nie mam już do tego siły. W schronie poznałam młodą kobietę, Emilię. Często pomaga mi w opiece nad dzieckiem. Można powiedzieć, że troszczy się o nas. Często przypomina mi, że muszę być silna dla Jasia. Ale podkreśla, że nie tylko dla niego. Powinnam być silna również dla Janka i Romka, którzy walczą z bronią w ręku o niepodległość naszej ojczyzny.

30 sierpień 1944

Parę dni temu wyszliśmy ze schronu, jednak z naszej kamienicy zostały tylko ruiny. Nie mieliśmy dokąd pójść więc na razie razem z Emilią ukrywamy się w piwnicy jednej z kamienic, która ocalała. Niestety przypuszczamy, że długo tu nie zostaniemy. Mimo, iż mieszkańcy o dziwo są bardzo życzliwi, przynoszą nam nieraz jedzenie, to ostrzegają, że często do piwnic wdzierają się Niemcy i sprawdzają czy nikt się w nich nie urywa. Mówią, że często również gwałcą kobiety. Obiecali nam, że ostrzegą nas jak będą wchodzić do sąsiedniej kamienicy. Ale czy na pewno ich dostrzegą !? Sama nie wiem co mam robić. Z jednej strony muszę tu zostać ze względu na Jasia. Przecież nie wyjdę z małym dzieckiem na ulicę. Ale z drugiej strasznie się boję nagłej wizyty Niemców. Mówią też, że może wkroczyć wojsko polskie i podobno oni nie są również przyjaźnie nastawieni. Osobiście w to nie wierzę, ale kto wie co przyniesie życie.

10 wrzesień 1944

Jesteśmy już w trzeciej piwnicy. Z pierwszej uciekliśmy bez problemu. Mieszkańcy zgodnie z obietnicą ostrzegli nas. Mała dziewczynka nawet oddała Jasiowi swojego misia. Mały oczywiście bardzo się ucieszył z zabawki. Jest już coraz starszy. Chce się bawić. Ostatnio był chory. Myślałam, że to coś poważnego. Na szczęście przeszło mu po paru dniach. Nie wiem co bym zrobiła gdyby zachorował na coś poważnego. Przecież nie miałabym mu jak pomóc ! Nie mamy dostępu do żadnych lekarstw, a teraz już nawet coraz trudniej o żywność. Boje się, że kiedyś przyjdzie taki dzień, że moje dziecko nie będzie miało co jeść. Z drugiej kamienicy wygonił nas dozorca. Jeżeli można nazwać tę sytuację wygonieniem. On po prostu chciał nas zgwałcić i zabrać nam dziecko. Gdy wszedł do piwnicy byłam sama z Jasiem. Nie wiedziałam jak zareagować. On uprzejmie podał Jasiowi kawałek chleba do rączki. Podziękowałam mu oczywiście, ale on powtarzał, że to mu nie wystarczy. Zaczął dobierać się do mnie. Jasio zaczął płakać. Ten wziął go na ręce i przystawił mu nóż do gardła. Powiedział, że jeżeli nie zrobię mu?przysługi? on zabije małego a mnie weźmie ze sobą. Wtedy do piwnicy wkroczyła Emilka. Szybko zauważyła co się dzieje. Walnęła dozorcę krzesłem. Ten upadł razem z Jasiem. Chciałam podnieść małego gdy ten chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Kopnęłam go. Aż zwijał się z bólu (?I dobrze mu tak?- pomyślałam). Nie było czasu trzeba było coś z nim zrobić, bo on powoli zaczął wstawać.

Chwyciłam nóż i włożyłam mu go prosto w serce. Upadł. Nie dawał żadnych oznak życia. A ja? Stałam i nie wiedziałam co mam robić. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje dookoła mnie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że zabiłam człowieka ! JA ZABIŁAM CZŁOWIEKA! Nie mogłam w to uwierzyć. Emilia poganiała mnie. Mówiła, że musimy uciekać. Szłyśmy chyba z godzinę. Aż wreszcie znalazłyśmy pustą piwnicę. Na razie udało nam się załatwić trochę jedzenia. Nie wiem na ile nam ono starczy. Nawet o tym nie myślę. Cały czas mam przed oczami twarz tego dozorcy. Próbuję sobie wmówić, że tak musiało się stać. On przecież się do mnie dobierał !Ale i tak mam wyrzuty sumienia. Chyba już do końca życia będę miała przed oczami obraz mężczyzny leżącego na podłodze i mnie z zakrwawionym nożem w ręku.

23 wrzesień 1944

Wszyscy mówią, że to już kwestia kilku dni kiedy skończy się powstanie. Ja już mam tego dość. Chcę się już obudzić z tego koszmarnego snu ! Mieszkańcy pierwszej kamienicy, w której byliśmy, mieli rację. Niemcy często wchodzili do piwnic. Weszli również do naszej. Wyciągnęli nas z niej i postawili pod ścianą razem z mieszkańcami. Kiedy tam staliśmy w oczekiwaniu aż wyprowadzą wszystkich z mieszkań, spytałam się pewnego mężczyzny o co chodzi. Ten ze zdziwieniem odpowiedział, że zamykają nas w kościele. Gdy już dotarliśmy na miejsce okazało się, że była to prawda. Wszyscy błagali księdza aby coś zaradził, jednak ciągle odpowiadał, że on również jest więźniem i nie może nic zrobić. Byliśmy tam chyba 4 dni. Podczas których nie miałam prawie nic w ustach. Na szczęście w?więzieniu? znaleźli się życzliwi ludzie, którzy dzielili się jedzeniem chociaż z Jasiem. Mały był przerażony. Ciągle płakał gdy obok nas przeszedł żołnierz z karabinem. Emilia była również zdenerwowała. Miała już tak samo dość wszystkiego jak ja. Jednak wpadła na pomysł. W sumie to razem go wymyśliłyśmy. Podeszłam do jednego z żołnierzy i spytałam się czy by mnie na chwilę nie wypuścił, ponieważ w mieszkaniu zostało moje drugie dziecko. Żołnierz dziwił się, że na tak długo zostawiłam je samo i nie upominałam się o nie. Próbowałam mu wytłumaczyć, że jego koledzy mi nie pozwolili wyjść, jednak on nie był głupi. Od razu domyślił się o co chodzi. Powiedział, że wypuści mnie i?moją siostrę?, z którą miałam iść po dziecko, w nocy. Uprzedził, że mamy iść lewą stroną, bo on będzie do nas strzelał prawą. Nie wiedziałam jak mu dziękować. On jednak powiedział, że jego największym prezentem będzie jeżeli Jasio przeżyje powstanie. Zgodnie z umową w nocy uciekłyśmy Odbyło się to bez żadnych komplikacji. Wszystko poszło zgodnie z planie. Z Emilią stwierdziłyśmy, że wrócimy do pierwszej kamienicy na jedną noc, a potem się coś wymyśli.

1 październik 1944

W ostatnich dniach zrozumiałam, że myślę tylko o sobie. Powtarzam tylko słowo "ja"

Oczywiście martwię się o Janka. Ale myślą przewodnią moich rozważań jestem ja. A przecież nie tylko ja jestem w takiej sytuacji. Mój Janek może już dawno nie żyje. Kilka dni temu odnalazłam Romka. Mówi, że od tygodnia nie widział się z moim mężem. Martwię się o niego. Ale również boje się o życie mojego Jasia. Dziwnie bo nie myślę tylko o nich. Często zastanawiam się co dzieje się z tamtym żołnierzem, który nas wypuścił. Czy rozstrzelali go za to, że na jego służbie uciekło 3 więźniów. Ciągle nie mogę wyjść z podziwu dla tego człowieka. Nie przypuszczałam, że wśród Niemców są ludzi o dobrych sercach. On uwolnił nas całkowicie za darmo. Do teraz nie mogę w to uwierzyć. Nigdy nie byłam gorliwą katoliczką, no może z wyjątkiem czasu kiedy w kościele w getcie były rozdawane paczki z żywnością, ale modlę się o życie Janka, Romka, tamtego żołnierza, Jasia, Emilii i moje. Mam nadzieję, że powstanie niedługo się skończy. Na razie cieszę się z tego, że jest przy mnie Romek.

3 styczeń 1945

To już 3 miesiące od zakończenia powstania. Nadal nie mam kontaktu ani z Jankiem ani z Romkiem. Mieszkam razem z Leonem Wasilewskim, oficerem armii ludowej. Nie, nie jesteśmy razem. On nam pomaga. 2 października, dzień przed zakończeniem powstania, weszłam do pewnej kamienicy. Romek i Emilia mieli zaraz dołączyć do mnie i do Jasia. Niestety kamienica runęła. Nie mogłam się wydostać spod sterty gruzów. Najgorsze było to, że nie wiedziałam gdzie jest Jasio. Przez pewien czas słyszałam jego płacz, który nagle ucichł. Strasznie się o niego bałam. Leżałam tam chyba 4 dni. Leżałam i zastanawiałam się, czy moje dziecko żyje? Czy Janek żyje? Gdzie jest Romek i Emilia? Nagle usłyszałam tupot nóg, a potem poczułam, że obok mnie ktoś kopie. Przestraszyłam się, że to Niemcy. Okazało się, że to Leon. Gdy mnie odkopał wyniósł mnie na rękach z gruzów kamienicy i kazał jakiemuś młodszemu mężczyźnie znaleźć Jasia. Wziął nas do siebie do domu. Zaopiekował się nami. Przez miesiąc w ogóle nie wstawałam z łóżka. A on? Troskliwie opiekował się mną i Jasiem. Szukał też ciągle Romka i Janka. Jestem mu naprawdę za wszystko wdzięczna. Jedak nie mogę być spokojna. Ciągle zastanawiam się gdzie jest Janek i co się dzieje z moim bratem. Już nie mogę się doczekać chwili kiedy ich zobaczę.

Najgorsze jest to, że nie wiem gdzie jest Emilia. Chciałabym jej za wszystko podziękować. Gdyby nie ona nie udało by się nam przeżyć Powstania Warszawskiego...


 
<< pierwsza < poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna > ostatnia >>

Strona 1 z 27

Czas Honoru Czas Honoru

Ankieta

Czy Twoim zdaniem, serial przyczynił się przywrócenia pamięci o cichociemnych oraz żołnierzach wyklętych?
 

Z planu serii "Powstanie"

Wyszukaj na stronie

Ostatnie komentarze